sobota, 31 grudnia 2016

To był BARDZO dobry rok!

Długo zastanawiałam się w jakiej formie podsumować ten rok. Dużo zdjęć, mało tekstu? Mało zdjęć i mnóstwo słów? Podział na kategorie czy całkowity rozgardiasz i burza myśli? Nie będę oceniać ani pojedynczych miesięcy ani grup w stylu "osoba roku", "wydarzenie roku", "najgorszy moment 2016". Zrobię to po swojemu.

Jaki był 2016? Był naprawdę BARDZO DOBRY. Spełniłam w nim kilka bardzo dużych marzeń, kolejne punkty na mapie PL zostały zapełnione, a ja zwyczajnie spełniłam się w tym, co robiłam przez cały rok. 

KONCERTY. Było ich w tym roku... 6. Liczba pewnie wielu rozśmieszy (tak, wiesz, że to do Ciebie ;)), co to za ilość. Ale w tym roku zdecydowanie postawiłam na jakość. Luty zaczęłam od dużego, wrocławskiego wydarzenia jakim był Hip-Hop Koncert w Hali Stulecia (O.S.T.R., Małpa, Tede I). Tydzień później - wyjazdowy koncert Te-Trisa (Poznań I). Majówka to jedno ze studenckich wydarzeń jakimi były Ekonomalia - WuDoE i Dwa Sławy (po raz I). Dwumiesięczna przerwa od koncertowania przyniosła sierpień. Moje największe marzenie i cel 2016: Polish Hip-Hop Festival w Płocku. Odsyłam do posta ze szczegółami tego wydarzenia. Już na początku września Questival, na którym trzeci raz skakałam pod sufit z Dwoma Sławami. Rok koncertowania zakończyłam w listopadzie, gdzie drugi raz w 2016 widziałam się z Taco Hemingwayem.


LUDZIE. Ogromną zasługę w tym, że rok 2016 był mega udany byli ludzie. Przyjaciele i rodzina, dzięki którym nie udałoby mi się odhaczyć tych 20 na 35 rzeczy z listy do zrobienia. Dzięki nim odwiedziłam małą część Polski oraz uwierzyłam w siebie. I chyba to drugie jest tutaj kluczowe.


MIEJSCA. W tym roku odwiedziłam 3 razy Poznań, Warszawę, Płock, góry i morze. Byłam na północy, południu, wschodzie i zachodzie. To nie koniec  mojego podróżowania. Zjadę ten nasz kraj wzdłuż i wszerz ;)


UŚMIECHNIĘTA. A ogólnie co było fajnego? Zrobiłam kolejny tatuaż, moja naścienna kolekcja kursów zasiliła się o certyfikat z manicure hybrydowego oraz dwóch pokazów Semilac, upiekłam pierwszy w życiu tort, zorganizowałam dwie wymianki ubraniowe i dwa najmocniejsze punkty: wzięłam się za siebie i swoje odżywianie. W ciągu miesiąca pożegnałam 6 kg na diecie, a od stycznia ruszam z treningiem. Drugą najważniejszą sprawą było uporanie się z problemami, które kolidowały z określeniem "uśmiechnięta". Oczyściłam głowę i od kilku miesięcy mogę stwierdzić, że jestem silniejsza i czuję się lepiej sama ze sobą. Wiem, że nie warto bać się prosić o pomoc. Jeśli sami sobie nie radzimy, nie udawajmy herosów, póki faktycznie się nimi nie staniemy :)


Zamykam ostatnią kartkę w kalendarzu, żeby móc zacząć jeszcze lepszą przygodę w 2017 roku, czego i Wam z całego serducha życzę! Trzymacie się ciepło!

~M.

piątek, 26 sierpnia 2016

Akademia Semilac - umiejętności potwierdzone!

Kiedy rok temu pierwszy raz włożyłam lewą rękę do swojej własnej, białej lampy UV nie myślałam, że sprawy związane z manicurem hybrydowym przybiorą taki kształt. W przeciągu całych 12 miesięcy nie znudziło mi się upiększanie dłoni moich bliskich i trochę dalszych koleżanek. Jak to się zaczęło i z czym to się jadło? Otóż w ubiegłe wakacje, namówiona przez kuzynkę zaopatrzyłam się w zestaw startowy do robienia mani hybrydowego. Zamiłowanie do malowania paznokci miałam jakoś od 2 gimnazjum, kiedy to przestałam je obgryzać. Urosły mocne, twarde i długie szpony. Ze wzorkami też lubiłam kombinować. O tyle łatwiej było mi zacząć z hybrydami. Większa część moich znajomych szybko podłapała temat i ustawiły się pierwsze rączki do malowania. Z każdą kolejną 'zmalowaną', kiedy widzę jaką radość sprawiają im pomalowane przeze mnie paznokcie, jeszcze bardziej chce mi się wkładać w to całe serducho.

W miniony weekend zdecydowałam się  przypieczętować to, co już umiałam (a byłam zupełnym samoukiem - filmiki na youtubie, szperanie po różnego rodzaju forach oraz nauka na własnych błędach). 19 sierpnia obrałam kierunek na północ. Wraz z moją modelką dłoni :) wyruszyłyśmy do Poznania. Prawie trzygodzinna droga z Wrocławia dłużyła się wraz z rosnącą temperaturą panującą w przedziale (tak, zawsze będę narzekać na nasze PKP). Po zaczerpnięciu świeżego powietrza i dotarciu do hostelu wyruszyłyśmy na późny obiad na poznański rynek.



Pamiątkowe koziołki kupione, obiad w Whiskey In The Jar zjedzony, więc trzeba nabrać sił na następny, intensywny dzień


20 sierpnia z samego rana wyruszyłyśmy na ulicę Jugosłowiańską do poznańskiej Akademii Semilac. Miejsce nowoczesne, jeszcze remontowane, z bardzo przyjazną atmosferą. 


Samo szkolenie prowadziła Pani Lidia Nawrot, kobieta w 100% znająca się na swojej pracy, która w jasny i prosty sposób przekazała nam całą wiedzę w części teoretycznej jak i pokazała co z czym się je w części praktycznej. Pierwszy raz miałam styczność z frezarką, którą wycinałam skórki mojej modelce, zaprzyjaźniłam się z cążkami oraz z primerem, którego używałam bardzo rzadko.
W technikach nakładania hybrydy nie było dla mnie nic odkrywczego, jednak sama higiena i dezynfekcja w miejscu wykonywania mani bardzo rozjaśniła mi głowę. Po całym 5 godzinnym kursie otrzymałam certyfikat, który dumnie wisi na ścianie i jest potwierdzeniem tego, czego nauczyłam się nie tylko na kursie, ale przez cały rok swoich paznokciowych zmagań. A to moje kursowe malowanie - french kombinowany.



Początki - wiadomo - łatwe nie były. Perfekcji od razu nie było. Ale z każdym kolejnym maźnięciem pędzelka jest lepiej.

*Paznokcie rok wstecz*


*Paznokcie aktualnie*





Tak więc kolejny punkt z mapy celów i rzeczy do zrobienia w 2016 roku odhaczony. Skoro po roku jeszcze mi się ten sport nie znudził, i mimo, że czasami po całym dniu jestem zmęczona, to nadal chce mi się malować! Zobaczymy co czas pokaże,  może będzie to jedna z alternatyw w zamian za logistykę, z której (o zgrozo!) piszę już niedługo projekt inżynierski :o

Pamiętajcie, starajcie się robić to, co lubicie i niech sprawia wam to jak najwięcej przyjemności i satysfakcji. A moje poczynania możecie podglądać na fb: https://www.facebook.com/stillnails/

sobota, 13 sierpnia 2016

Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia! ~PLHHF2016~

Nie lubię postanowień. Bo miałam pisać regularnie, a wybił środek sierpnia... Tłumaczeń nie będzie, bo po co. Co nowego u mnie? Przeżywam najlepsze od 4 lat wakacje, celebruję życie na wsi, w mieście i na różnych końcach Polski.  Jednym słowem - mam się BARDZO dobrze. Wiesz co? Spełniam marzenia. Tak. To naprawdę fajna sprawa. Robisz listę rzeczy do zrobienia w roku i z każdym kolejnym miesiącem odhaczasz następny, następny i jeszcze kolejny punkt. Spełniam się. I jestem kurde szczęśliwa! W końcu mogę tak stwierdzić, bez owijania. A o czym dzisiaj? 
Ano o kolejnym spełnionym marzeniu.

***

Polish Hip-Hop TV Festival 2016 w Płocku. Czwarta edycja polskiego Kempa kusiła mnie od początku swoim różnorodnym line-upem. Miesiąc wstecz zabukowałam nocleg, transport, zaopatrzyłam mnie i moją niezastąpioną towarzyszkę w dwudniowe karnety. Czas zleciał w tempie porównywalnym do lotu z Wrocławia do Paryża, serio. Wybił czwarty dzień sierpnia, czwartek. Nasz główny cel na ten dzień? 1) nie zgubić się w Warszawie i zdążyć na autobus, 2) dotrzeć do hotelu w Płocku, 3) wyrobić się na pierwszy i najważniejszy dla mnie koncert Pana Teta :)


Cały trzypunktowy plan wykonałyśmy perfekcyjnie.  Zatrzymałyśmy się w hotelu mieszczącym się w połowie drogi od dworca autobusowego i plaży nad Wisłą - Hotel *** Płock, miejsce idealne! Z pozoru bardzo staromodne i zwyczajne, jednak pokoje czyste i rewelacyjnie wyposażone, śniadania zaspokajające nasze pokoncertowe podniebienia również na duży plus.

Pierwszy koncertowy dzień był dla mnie najbardziej emocjonujący przez wiadomą osobę. Cała impreza odbywała się w klubie Imprezy na fali, a wstęp tego dnia był za free.

Pierwszym rozgrzewaczem i tak już rozgrzanej słońcem (w dzień ok. 27 stopni) publiki był Nerwus. Zagrał on warm-up przed docelowym koncertem zespołu pieśni i tańca Te-Tris. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się po tym występie aż takiej mocy. Już wtedy wiedziałam, że to będzie MOCNY wieczór. Zajęłyśmy najbardziej niekomfortowe miejsce pod sceną. Wtedy wydawało nam się idealne - blisko sceny, nie za duży ścisk, jest czym oddychać. Konsekwencje odczuwałyśmy przez kolejne dni. Dlaczego? Pamiętaj - NIGDY NIE STAWAJ PRZY GŁOŚNIKU!!! Nerwus skończył i planowo chwilę przed 22:00 zabrzmiały pierwsze dźwięki Perfekt. Moje nogi automatycznie poszły w górę (nie, nie zemdlałam:) i tak było do końca - Skóra, Definitywnie, Ile mogę?, Trzeba żyć i nawet spokojniejsze XOXO. Jeżeli osoba (moja towarzyszka), która oprócz jednego kawałka nie zna dorobku artysty, a bawi się, skacze i bierze do serducha to, co on mówi - chyba nie muszę tutaj nic dodawać. To był mój DZIEWIĄTY koncert Teta i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że był najlepszy - aż boję się pomyśleć co będzie na kolejnym, jubileuszowym? :D



***
Dzień 2. Tutaj zaczynają się schody. I to dosłownie. 5 i 6 sierpnia to docelowe dni festiwalowe. Lokalizacja - Plaża nad Wisłą, która znajdowała się na dole. Do pokonania kilka razy dziennie miałyśmy jakoś milion schodów :)


Na termometrze 30 stopni. Uzbrojone w wodę udałyśmy się do bramek, gdzie bez kolejki wymieniłyśmy bilety na opaski. Postanowiłyśmy zobaczyć jak sytuacja wygląda na terenie festiwalu, więc go do wejścia. Przywitała nas ochrona, która po wnikliwym sprawdzeniu czy nie przenosimy w plecaku bomby czy innego ładunku wybuchowego przepuściła nas w dalszą część i w/w schodami zeszłyśmy na sam teren imprezy. Całość skąpana w płockim słońcu prezentowała się naprawdę nieźle. Kilka fotek i idziemy leniuchować w chłodnym pokoju - do koncertów zostało kilka godzin.


Wybiła jakoś 18:00, więc ruszyłyśmy ponownie nad Wisłę. Dzisiejszym celem było aż 7 koncertów - Małpa, Bisz & B.O.K., Rasmentalism, Pezet, Taco Hemingway, O.S.T.R. i Quebonafide. Między niektórymi koncertami miałyśmy przerwy na kontemplację Wisły i zjedzenie czegoś dobrego z przyalejkowych food tracków <3 [a po wejściu na teren imprezy od razu uchwycił nas Pan fotograf razem z Panem Te-Trisem :)]




Po przesłuchaniu koncertów Małpy i Bisza wraz z zachodzącym słońcem zrezygnowałyśmy z koncertu grupy Rasmentalism - wygrało 14 stopni i brak odzienia wierzchniego. Rundka do pokoju i szybki marsz na najbardziej wyczekiwany przez większość publiki koncert - po trzech latach na scenę wrócił Pezet. Ilość ludzi, jaką zgromadził pod sceną Paweł była ogromna.



Nie jestem ogromną fanką Pezeta, ale być w takim tłumie, na takim koncercie robiło naprawdę wielkie wrażenie. 
Po krótkiej przerwie przyszedł czas na koncert Taco Hemingwaya. Przyznaję - wzbraniałam się przez baaardzo długi czas od jego twórczości. Niesłusznie. Sześć zer, Następna stacja, Deszcz na betonie i najnowsza EPka - kawałek Wiatr bujały nie mniej głów niż na Pezecie. Moim zdaniem Taco to mega skromny i nie robiący wokół siebie szumu gość. Może nie idealny na tego typu imprezę, a bardziej do rozkminki w domowym zaciszu, jednak fajnie było na chwilę odpocząć od ZRÓBCIE HAŁAS. 
Następny w kolejne był Ostry - jego koncert odhaczyłam w tym roku przy okazji Hip-Hop Koncertu we Wrocławiu, jednak to nie powstrzymało mnie od skakania i zdzierania gardła w Płocku. Dystans, jaki ma do siebie Adam po przebytej chorobie i przybraniu na wadze jest tak ogromny, że wiele osób może mu tylko pozazdrościć. Energia poziom hard, naprawdę!
Koło 1:00 na scenę wpadło kilku gości grających w piłkę - tak, to była ekipa Quebo! To było idealne zakończenie tego koncertowego dnia - moc przeogromna przy każdym kolejnym kawałku. Skąd ten gość bierze tyle energii? Do tej pory się zastanawiam :)

***
Dzień 3. Obudzone zapachem jajecznicy i racuchów, pełne pozytywnej energii oraz z brakiem gardła (w moim przypadku) wyruszyłyśmy na mini zwiedzanie Płocka. Miasto mega zadbane, przyjazne i ciche, z najmniejszą ilością opadów rocznie (!) Jedyny minus, jaki zaobserwowałyśmy to to, że Płock jest miastem PAJĄKÓW. Te okropne i obrzydliwe stworzenia wiją swoje sieci na latarniach, sygnalizacji świetlnej czy witrynach sklepów. Szczególnie widać je było kiedy późnym wieczorem wracałyśmy z koncertów. Ohyda!


Z sobotniego line-upu wybrałyśmy 4 pozycje - Dwa Sławy, Ten Typ Mes, VNM i Tede. Wszystkich artystów miałam już wcześniej okazję widzieć na scenie, jednak dobrego nigdy za wiele. Byłam przygotowana czego mogę się spodziewać. Dwa Sławy jak zwykle nie zawiedli - już od pierwszych dźwięków Do ryma można było rozhuśtać swoje ręce pod niebo. Do tego Daj alkohol czy kawałek Bą bą bą zremiksowany z Five hours zrobiły ogromną robotę! Pod koniec koncertu przeniosłyśmy się w pobliże barierek backstagowych, żeby (już drugi raz w tym roku!) zdobyć podpis i cyknąć foto z tymi dwoma wariatami. Czekania było ok. 1,5h w tym godzina w deszczowej atmosferze. Koncert Mesa widziałyśmy z tyłu sceny, jednak to nie przyprawiło nas w pogorszenie nastrojów - Rado i Astek naładowali nas dodatkowo tak pozytywną energią podczas stania w kolejce do nich, że rozbawione pobiegłyśmy na VNMa, który akurat wszedł na scenę.




V zagrał to, na co czekałyśmy najbardziej - Na weekend, Jesteś i Fan 3, reszta jakoś szczególnie nas nie porwała, dlatego  udałyśmy się na dwugodzinną przerwę do pokoju hotelowego, żeby naładować baterie na ostatnią petardę (?).


W okolicach 1:30 byłyśmy z powrotem na terenie festiwalu. Upss, pierwsza w tym dniu obsuwa - trafiłyśmy jeszcze na Sokoła. Zagrzane herbatą i frytkami poszłyśmy w tłum. Tede. Wiedziałam, czego mogła się spodziewać #doświadczrozpierdolu. Jednak nie wiedziałam, że aż tak. Z tego miejsca pozdrawiam dziewczynę, która stojąc obok mnie również nie wiedziała, co robi na tym koncercie i obie zastanawiałyśmy się skąd ci ludzie wiedzą, co mają w danym momencie robić! To nie byli fani, to była armia Tedzika :) z przymrużeniem oka, trochę poskakałyśmy, pośmiałyśmy się, pobujałyśmy przy starych numerach (niektóre kawałki Tedego poprzedzone były szlagierami Cher czy innego DJa Bobo).


Po 4:00 na chwilę zmrużyłyśmy oko, żeby na 9:00 być już w Polskim Busie w drodze do Stolicy. Szybka przesiadka na PKP i 4h w okropnym pociągu IC do Wrocławia. Zakończyłyśmy naszą czterodniową, płocką przygodę. 



***
Podsumowując. Organizacja całego wydarzenia na najwyższym poziomie - prawie żadnych obsuw czasowych, dużo food tracków, w których każdy znalazł coś dla siebie, bardzo dobry line-up i przede wszystkim świetna atmosfera. To był mój pierwszy festiwal i na pewno nie ostatni. PLHHF wpisuję do mojego koncertowego kalendarza i myślę, że widzimy się za rok, EEEELOOO! :)

*zdjęcia: my oraz S. Adamkiewicz (https://www.facebook.com/PolishHipHopFestival/photos/?tab=album&album_id=592300340940996)*