piątek, 26 sierpnia 2016

Akademia Semilac - umiejętności potwierdzone!

Kiedy rok temu pierwszy raz włożyłam lewą rękę do swojej własnej, białej lampy UV nie myślałam, że sprawy związane z manicurem hybrydowym przybiorą taki kształt. W przeciągu całych 12 miesięcy nie znudziło mi się upiększanie dłoni moich bliskich i trochę dalszych koleżanek. Jak to się zaczęło i z czym to się jadło? Otóż w ubiegłe wakacje, namówiona przez kuzynkę zaopatrzyłam się w zestaw startowy do robienia mani hybrydowego. Zamiłowanie do malowania paznokci miałam jakoś od 2 gimnazjum, kiedy to przestałam je obgryzać. Urosły mocne, twarde i długie szpony. Ze wzorkami też lubiłam kombinować. O tyle łatwiej było mi zacząć z hybrydami. Większa część moich znajomych szybko podłapała temat i ustawiły się pierwsze rączki do malowania. Z każdą kolejną 'zmalowaną', kiedy widzę jaką radość sprawiają im pomalowane przeze mnie paznokcie, jeszcze bardziej chce mi się wkładać w to całe serducho.

W miniony weekend zdecydowałam się  przypieczętować to, co już umiałam (a byłam zupełnym samoukiem - filmiki na youtubie, szperanie po różnego rodzaju forach oraz nauka na własnych błędach). 19 sierpnia obrałam kierunek na północ. Wraz z moją modelką dłoni :) wyruszyłyśmy do Poznania. Prawie trzygodzinna droga z Wrocławia dłużyła się wraz z rosnącą temperaturą panującą w przedziale (tak, zawsze będę narzekać na nasze PKP). Po zaczerpnięciu świeżego powietrza i dotarciu do hostelu wyruszyłyśmy na późny obiad na poznański rynek.



Pamiątkowe koziołki kupione, obiad w Whiskey In The Jar zjedzony, więc trzeba nabrać sił na następny, intensywny dzień


20 sierpnia z samego rana wyruszyłyśmy na ulicę Jugosłowiańską do poznańskiej Akademii Semilac. Miejsce nowoczesne, jeszcze remontowane, z bardzo przyjazną atmosferą. 


Samo szkolenie prowadziła Pani Lidia Nawrot, kobieta w 100% znająca się na swojej pracy, która w jasny i prosty sposób przekazała nam całą wiedzę w części teoretycznej jak i pokazała co z czym się je w części praktycznej. Pierwszy raz miałam styczność z frezarką, którą wycinałam skórki mojej modelce, zaprzyjaźniłam się z cążkami oraz z primerem, którego używałam bardzo rzadko.
W technikach nakładania hybrydy nie było dla mnie nic odkrywczego, jednak sama higiena i dezynfekcja w miejscu wykonywania mani bardzo rozjaśniła mi głowę. Po całym 5 godzinnym kursie otrzymałam certyfikat, który dumnie wisi na ścianie i jest potwierdzeniem tego, czego nauczyłam się nie tylko na kursie, ale przez cały rok swoich paznokciowych zmagań. A to moje kursowe malowanie - french kombinowany.



Początki - wiadomo - łatwe nie były. Perfekcji od razu nie było. Ale z każdym kolejnym maźnięciem pędzelka jest lepiej.

*Paznokcie rok wstecz*


*Paznokcie aktualnie*





Tak więc kolejny punkt z mapy celów i rzeczy do zrobienia w 2016 roku odhaczony. Skoro po roku jeszcze mi się ten sport nie znudził, i mimo, że czasami po całym dniu jestem zmęczona, to nadal chce mi się malować! Zobaczymy co czas pokaże,  może będzie to jedna z alternatyw w zamian za logistykę, z której (o zgrozo!) piszę już niedługo projekt inżynierski :o

Pamiętajcie, starajcie się robić to, co lubicie i niech sprawia wam to jak najwięcej przyjemności i satysfakcji. A moje poczynania możecie podglądać na fb: https://www.facebook.com/stillnails/

2 komentarze:

  1. bardzo ladne, aczkolwiek krociutkie - ale mnie sie wiekszosc paznokci wydaje krotkich, poniewaz sama zawsze zapuszcza takie dluuugie, jak u czarownicy, haha :P

    OdpowiedzUsuń